Dostałam ostatnio śliczny podarek- pudełeczko z tapety wykonane przez jakiegoś zdolnego ucznia Szkoły Specjalnej, a tęczowa zawartość pudełka natychmiast przyprawiła mnie o radośniejsze łomotanie serducha.
Muliny, muliny o cudnych kolorach (jako, że nie potrafię ich w inny sposób spożytkować) szybko przeniosły mnie w czasy szczenięctwa, kiedy to jak opętana plotłam tzw. bransoletki przyjaźni i rozdawałam sobie na lewo i prawo. O dziwo, wiele z obdarowanych wtedy osób do dziś dnia dzielnie znosi moje towarzystwo ;D Na pierwszy ogień uplotłam obróżkę dla pewnej łaciatej foczki, która to pięknie ją prezentuje (co prawda na lewej stronie) :
Spieszę również donieść, że tu, gdzie obecnie mieszkamy, niestety internetu jest jak na lekarstwo. Trzeba uganiać się za strzępkami zasięgu po całym domu. Owszem, ma to swoje zalety, pięknieje ogród i mnożą się słoikowe zapasy na zimę (na ten przykład syrop z pędów sosny na kaszel), ale niestety nie jestem w stanie pobuszowac po innych blogach, połasić się na jakoweś Candy, czy też zwyczajnie poodpowiadać na maile. Wrzucenie posta trwa całą wieczność i przyprawia człowieka o różne rozstroje. Ale nic to, będę nadal pleść bransoletki z muliny, przecież nici mam pod dostatkiem:)
*Miłego tygodnia*