niedziela, 29 lipca 2012

Tkane opowieści i lniana torba

Już zdążyłam podzielić się  z Wami moim uwielbieniem dla wzorzystych, i na ten przykład lnianych materiałów. Babcia moja była krawcową i zawsze powtarzała, że gdy dziecięciem nierozgarniętym byłam, to moim ulubionym zajęciem było troczenie szmatek. By mnie czymś zająć rzucała mi na stół różniaste, materiałowe ścinki, a to w kratkę, a to w grochy, kwiaty, paski, czy gładkie... ważne, by wielobarwnie i obficie było, a ja znikałam wtedy na długie godziny. Przede mną mnożyły się małe stosiki z pofalowanych niteczek, a babcia w tym czasie doiła krowy, czy też gotowała obiad dziarsko krzątając się po kuchni. Pamiętam, że i mojemu bratu podsuwano owo szmaciane zajęcie, ale z nim było ciężej, gdyż upodobał sobie przyszywanie guzików i zatrzasków, a w tym, niestety zawsze ktoś dorosły musiał pomagać :) 

Nie sądziłam, że szycie tak mnie wciągnie i aż dziw bierze, że nie spróbowałam tego wcześniej, mając na uwadze fakt, że to właśnie u babci najczęściej spędzałam wakacje, zasypiając w poniemieckim domu, kołysana do snu miarowym stukotem maszyny do szycia. Teraz nadrabiam zaległości, w tej samej, ukochanej chałupce, choć starszej o ponad ćwierć wieku, tak jak i ja :)  
W łapki wpadły mi takie oto kwieciste, lniane, dość grube zasłony. Nigdy nie spełniły się w swojej roli, cierpliwie spoczywając w worku. Z pewnością ze względu na ciężar, u nas wieszało się w oknach raczej zwiewne tkaniny, tak by mogły one swobodnie tańczyć na wietrze. Z lnianego cuda powstała torba, raczej „na próbę”, bowiem wzór wymarzyłam sobie biegnący środkiem, a on nieco wyskoczył mi ku górze, więc będę powtarzać. Mam jeszcze materiału na dwie takowe…  Jako, że tutaj internetu tyle co na lekarstwo i nie ma co liczyć na Waszą pomoc, postanowiłam spruć starą, letnią torbę na ramię i to z niej właśnie wziąć wykrój, a jednocześnie zobaczyć, co i w jakiej kolejności mam przyszyć.


Nic a nic nie żałuję starocia, gdyż ta nowa, och lniana i co najważniejsze: sentymentalna, pięknie układa się na ramieniu, nie krępuje nic a nic ruchów, jest niewyobrażalnie pojemna i (co sobie wymyśliłam, jako, że mam kilka letnich sukienek o jednolitym kolorze), torba jest dwustronna... 
"Lewa strona" :
I "prawa", z "wykombinowaną" metką :)
Ha, do wyboru, do koloru… i jak tylko się zachce;)  Zapinana na magnesik:
Oczywiście wciąż jestem tutaj bez żelazka, więc twór mój prezentuję Wam ze szwami nierozprasowanymi, co go nieco deformuje… ale już nie mogłam się doczekać, by się nim pochwalić… 

A co w planach? Ano nadal torby zakupowe, tylko takie Pin-up. Mam ćwierć beli granatowego materiału w białe grochy, cudny, wytrzymały i zbytnio  nie chłonie wody, no na takie zakupówki w sam raz… jak tylko się za nie zabiorę dam znać, ale nie wiem kiedy to nastąpi, gdyż utknęłam przy kandyzowaniu imbiru ;D


(przepis podaję tutaj, polecam, bo bardzo zdrowa to pychotka jest) i papierówkach… taki to teraz nastąpił "słoikowy czas"… no i troszkę "robótkowy"... 



Pozdrawiam serdecznie z deszczowego Bezdusza, 
życząc Wam, kochani, wielce udanego tygodnia :)

piątek, 13 lipca 2012

Moja pierwsza torba szmacianka i podziękowania...

Za oknem wciąż burzowo, co dość skutecznie zniechęca do spacerów, ale za to prowokuje do szwędania się po chałupie w poszukiwania jakiegoś sensownego zajęcia. Bytujemy teraz na odludziu i przywiozłam tu sobie  maszynę do szycia. Aaa, kupiłam ją sobie niegdyś w hipermarkecie na potrzeby podwijania nogawek i fantazyjnego cerowania ubrań, więc teraz pomyślałam, że skoro taka pogoda markotna to może by nadrobić owe szyciowe zaległości? Tak więc przywiozłam maszynę i stertę materiałów, które kiedyś tam kupiłam z zamiarem wyprodukowania paru jaśków i ściereczek, a które to materiały prawdopodobnie to właśnie paskudnej pogodzie zawdzięczają fakt, iż nie przepadły w przepastnej otchłani zapomnienia ponadgryzane przez mole (których co prawda nie mam, ale nie znaczy to, że mieć kiedyś nie będę) :) Może ze dwa razy w życiu uszyłam cokolwiek, o ile dobrze pamiętam to był to nieco krzywaśny, ale za to wielce fantazyjny fartuszek i torba z jeansowych spodni- wykorzystałam fakt, że miały ciekawie kieszenie i tak oto powstały torbowe skrytki, bo w życiu taaakich sama bym ich nie uszyła ;) No i postanowiłam w końcu wykorzystać tą stertę materiałów ;) Przyznaję, sprawia mi to wiele radości, choć na wstępie spaliła mi się żarówka w maszynie i muszę się ratować lampką, którą cały czas trącam ręką... Na pierwszy ogień poszła torba na zakupy, jako, że "do uszycia" na chłopski rozum, (internetu tutaj jak na lekarstwo, więc o wykrojach i jakichkolwiek wskazówkach od Was mogłam zapomnieć). Wierzch z kwiatkiem, bawełniany, a wnętrze z lnu (uwielbiam), szwy niestety nierozprasowane, bo przecież zapomniałam zabrać żelazka :D ale co tam, jest pierwszą z pierwszych, więc teraz to już tylko z górki... przynajmniej mam taka nadzieję ;) 


Niezwykle pojemna i wytrzymała. Myślę, że powstanie ich kilka, bo materiał w takim zestawieniu bardzo mi się podoba, choć trzeba gimnastykować się nieco, bo prócz ślicznych kwiatków ma również nadrukowane jakieś napisy, a te już są mniej śliczne.  


A w duecie z torbą zapozował mięciutki prezent urodzinowy, jaki dostałam od Gooochy,


 śliczny, przytulny i kolorystycznie obłędny, zresztą zobaczcie z bliska sami...

Gosiu, pięknie Ci dziękuję :***

Przyznam się Wam jeszcze, żem jest szczęśliwą posiadaczką wielu Gosinych wytworków, są to rzeczy niezwykłe i bardzo, bardzo lubię się nimi otulać. Na jesienne chłody dostałam na ten przykład poniższy, supełkowy szal, a nie miałam okazji się nim pochwalić. Jeśli ktoś miałby ochotę na takową mięciutką mgiełkę może spróbować swojego szczęścia w Candy u Gosi, ja nie mam już śmiałości stanąć w kolejce, ale Wam polecam gorąco ;)))



Zmykam szyć dalej- nie mogę się doczekać efektów, bo sprułam starą torbę (oj, łatwo nie było), taką na ramię, i będę odrysowywać wykrój, a nigdy tego wcześniej nie robiłam. Mam piękną, wiekową, lnianą zasłonę w  niezwykłe, błękitne kwiaty i to ona właśnie się do mnie tak zachęcająco uśmiecha. Mam nadzieję, że mi się wszystko uda, bo dawno nie widziałam tak niezwykłego materiału :) Niemniej powielanie tej poniższej szmacianki nie odkładam na półkę, tylko na niedzielę :D

Dziękujemy za wszelkie ślady bytności u nas i na Facebooku !!!
Pozdrawiamy Was ciepło i słonecznie :)


piątek, 6 lipca 2012

Pleciemy dalej, choć też zaczęłam krzyżykować nieco

Pudełeczko z mulinami wciąż pełne nici, pletę więc dalej, korzystając z każdej wolnej chwili. Tym razem w wersji "zielono mi", bo jest to ostatnio moje ulubione stwierdzenie ;D



Bransoletka natychmiast została przysposobiona, a uszczęśliwiony właściciel stał mi nad głową do ostatniego, zawiązanego supełka. W zamian wyszorował słoiczki z naklejkowych pozostałości (czego sama robić nie lubię) i mogłam zamknąć w nich owe kwieciste przetwory. W planach jest jeszcze syrop lawendowy, więc mam nadzieje, że i w tym razem będę mogła liczyć na jego pomoc ;)

Z nadmiaru muliny poczyniłam również pierwsze nieśmiałe próby krzyżykowania w postaci "pary drobiu", czyli kurki i koguta. Pochwalę się, jak tylko obfotografuję. Dostałam również śliczny, niespodziewany prezent urodzinowy od mojej mistrzyni robótek wełnianych, tym samym zapowiadam post zarówno chwalipiętowy jak i pochwalny :D Zabieram się do plecenia kolejnej bransoletki, tym razem spróbuję taką o okrągłym przekroju, byleby mi cierpliwości do rozplątywania nici starczyło...


 Ach właśnie, skoro już tak zielono, to nieśmiało zapowiadam koralowe Candy


o tym również niebawem... hihi, przyjęłam metodę zapowiedzi jako próbę zmobilizowania samej siebie do częstszego pisania tutaj, bo ciągle oboje cosik sobie "tworzymy", ale żadne z nas niestety nie pamięta o  tym, że ma również takowego bloga ;)

Pozdrawiamy serdecznie, życząc Wam kochani naprawdę udanego weekendu :D

*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...