niedziela, 28 października 2012

W lesie już straszy, a w ogrodzie mnożą się sweterkowe dynie

Mięciutkie dynie mnożą się prawie niezauważalnie i przy udziale Norberta, który dyrygując bandą nieletnich, rozchichotanych chochlików ukradł mi jeden sweter i parę skarpet. Zostało im to wybaczone chociażby dlatego, że sweter dość sfatygowany już był, a skarpety od pięciu lat zalegały w szufladzie nietknięte i nawet  zdobione w metkę, ale o kilka numerów za duże. (Nie pytajcie mnie jak to się stało :D ) 
Były sobie niepotrzebne ciuchy, a są teraz sympatyczne...dynie.

Przepis na nie to taki miks tego i tego sposobu (a dynie do obejrzenia również Tutaj)... bardzo prosty jest, więc jeśli macie ochotę zrobić z dziećmi te dość nietypowe, Hellowenowe dekoracje to oczywiście polecam :)
Tniemy sweterek tak, by uzyskać trzy "tuby", czyli dwa tunele będziemy mieli z rękawków, a jeden obcinając sweterek na wysokości  pach. Każdy tunel związujemy na lewej stronie sznurkiem bądź gumką recepturką (będzie łatwiej) dość ściśle i odwracamy na prawą stronę, tym sposobem mamy trzy podłużne "worki". Do nich upychamy co się nawinie i nada na wypełnienie: u nas resztki sweterka, lub "watolina" z poduszki, te ostatnia układa się bardzo ładnie, związujemy od góry tak, by została zakładka sweterka na ogonek. Powinniśmy mieć teraz sweterkową piłkę z dyndającym farfoclem u góry.Teraz bierzemy sznurek i zaczynając od góry (farfocla) obwiązujemy naszą piłkę dookoła, dość ściśle, krzyżując go na spodzie i u góry, takie trzy owinięcia są w zupełności wystarczające... 
...kończymy zaplatając raz przy razie sznurek dookoła pozostawionej zakładki. Supełek, odcięcie nadmiaru sweterka i już można szukać miejsca dla naszej nowej ozdoby ;)

W ogrodzie królują dynie, wiadomo, za to w lesie jesienne grzyby przy udziale ślimaków już przebierają się na Halloween. Norbert uwiecznił takiego stwora, ale ciężko mu było utrzymać aparat, tak się przy tym  chichotał. Grzybostrach jest w stu procentach dziełem natury i przyznam się szczerze, że awansował do rangi mojego ulubionego pocieszacza obrazkowego :) 


Ach, i zapomniałabym, jeszcze odsłona jesieni w kolorze niebieskim,
(w ramach zabawy blogowej):


Troszkę ciężko było znaleźć jakiekolwiek błękity w tym świecie przykrytym dywanem jesiennych liści, nie patrząc w niebo oczywiście, ale jak już znalazłam to takie, że się od nich oderwać nie mogłam :)

Oj... chyba wszyscy czasami tak mamy, a potem człowiekowi dnia brakuje :)


Pozdrawiamy ciepło  :) 

*

piątek, 19 października 2012

Entliczek pentliczek :)

Kochani, przepraszam za poślizg, siła wyższa, a właściwie siła braku prądu :) Oj, bez niego jak bez ręki, zwłaszcza, gdy ma się "coś" do zrobienia i choć chwilki przy świecach są niezmiernie miłe, to te przymusowe już niekoniecznie ;D 

Aaaale żeby nie przeciągać ogłaszam co następuje:


Czyli korale koloru kolorowego lecą do hsd, pocieszajka zaś do Ani ;)))
Dziewczyny- serdecznie gratuluję, czekam na kontakt (adres u góry, na pasku bocznym bloga). Aniu, jeśli się zgodzisz zaproponuję troszkę inną niespodziankę niż była w planie. Pierwotnie miała ona być "szyta", ale skoro sama robisz takowe wytworki igłą i nitką, to może ucieszy Cię coś "zupełnie z innej bajki"? :)  

A, i postanowiłam jeszcze obdarować osobę, która zapisała się jako pierwsza. Kasiu, Ciebie również poproszę o kontakt !!! 

Wam kochani ślicznie dziękuję za zabawę, niedługo mikołajki, więc będzie jeszcze okazja do kolejnej takowej... Dziękuje za wszelkie ślady obecności, które zostawiacie pod postacią miłych słów, być może nie odpowiadam na każde (choć bardzo bym chciała), ale wiedzcie, że radują mnie niezmiernie... Chciałam również powitać i pomachać łapką do nowych, blogowych duszyczek, które dołączyły do grona zaglądających, jest mi niezmiernie miło Was gościć. 


Jeszcze raz dziękuję za to, że inspirujecie, zachwycacie, jesteście...


*Miłego weekendu*

*   

wtorek, 16 października 2012

Wiem, zatęsknię...

Spoglądam za okno... na uparcie łysiejące drzewa, na blednące źdźbła traw i myślę sobie, że gdyby zakląć w przedmioty te  przemijające, soczyste zieloności, to może łatwiej byłoby przetrwać zimę, bo muszę się Wam przyznać, że ta mroźna pora roku jest dla mnie jak zmora siedzącą na piersiach i zwyczajnie się jej boję. Ale z drugiej strony, gdyby nie ona, to omijałoby mnie cudne, wiosenne uniesienie które tak lubię, więc nie marudzę ino gromadzę zielone zapasy, tak na pociechę :) 

 dynie na ten przykład... którym daleko do tych pomarańczowych :)

albo miętę...

albo skrawki lasu zamknięte w obrazach, te moje...

i te Norbertowe...


były też soczyste, drewniane grochy- właśnie powędrowały w świat...
a w zamian wróciły szerokie uśmiechy, to i wcale za koralami nie tęsknię...




wobec czego będą jeszcze jedne, które trafią do któregoś z Was i jestem pewna, że przyniosą ze sobą dobrą, kolorową energię.


 a tymczasem pozdrawiam zielono...
do pojutrza :D

*

niedziela, 14 października 2012

Czary Maryś dla dziewczynki


Kochani, dziś będzie zwięźle (przynajmniej takie mam plany tutaj, na wstępie). Dzień był tak zwariowany, że w tym momencie biegnące przed siebie myśli potykają mi się co rusz o wielgachne ziewnięcia. Ale nic to...Już wcześniej chciałam napisać, że na pewnym błękitnym blogu dzieją się prawdziwe czary i nie sposób się nim oprzeć, i jeśli poświęcicie temu światu choć małą sekundkę, to zaręczam, że będzie to bardzo, ale to bardzo ciepła i wyjątkowa sekundka. Maryś, dobra duszyczka owego niebieskiego świata zaproponowała ostatnio zabawę w Candy, w którym do przygarnięcia była zmalowana przez nią własnoręcznie koszulka (ba, koszulka marzenie- malowana, ale i uszyta), a że Maryś wielce utalentowana jest to i uczestników zabawy było co niemiara, sama grzecznie stałam w ogonku licząc na odrobinkę szczęścia :)...i tu zmierzam do sedna opowieści... Jedną z osób zgłaszających chęć udziału w zabawie była mama ślicznej czterolatki, dziewczynki błękitnookiej (ano taki błękitny to post)  i akuratnie obchodzącej urodziny. Maryś ma serducho jak stąd do księżyca,  albo i jeszcze dalej, więc wymyśliła cudny prezent dla małej solenizantki Hani. Dziewczynka ma problemy ze zdrówkiem, to i pomoc będzie jak znalazł. Otóż każdy, kto ma ochotę zostać posiadaczem niepowtarzalnej koszulki, a tym samym podać mamie Hani pomocną dłoń, tak potrzebną w tym ciężkim procesie rehabilitacji dziecka może wziąć udział w tejże charytatywnej licytacji.    

Można również umieścić w swoim wirtualnym kąciku ten oto poniższy  banerek, podlinkowując aukcję, bądź Marysiowego bloga, tam też znajdziecie więcej informacji na temat tych czarów. Można pomóc na wiele sposobów, przecież nie tylko finansowo, ale co będę pisać, to wie każdy :)))

 i tylko tak z przymrużeniem oka, na późne dobranoc zacytuję Marie von Ebner-Eschenbach, która powiedziała:
 „...Nie można wszystkim pomóc, powiada Małoduszny, i nie pomaga nikomu."
 No cóż :D Małoduszny to postać fikcyjna i niech tam sobie prawi farmazony ;D

Błękitnych snów i kolorowej niedzieli

*

środa, 10 października 2012

Zaklinając słońce


Dziś moimi ukochanymi, żółciutkimi kocankami zamierzam zakląć pogodę i przepędzić jesienny deszcz, który to króluje mi nieprzerwanie od ładnych paru dni. Kocanki czasami nazywane są suchołuskami, więc świetnie nadają się do zaszczytnej roli poskramiacza markotnej pogody. Kolor żółty to również kolejna odsłona zabawy w "Jesień w kolorach tęczy", choć ciepłych barw wręcz należy się doszukiwać w tych moich zaokiennych szaroburościach :)


Złotowłosy aniołek z masy solnej powstał dokładnie według wskazówek ("...i torebeczkę, i bransoletkę poproszę...") pewnej młodej damy. Zadania podjął się Norbert, a młoda dama w podziękowaniu zrobiła z kasztanów  calutka rodzinkę ślicznych jeży. Dodam tylko, że obie obdarowane strony były wniebowzięte :D



A ja tymczasem plotąc gazetowe koszyczki marudzę, że nagietki nie wiążą nasionek, chociaż pocieszam się tym, że może jeszcze zdążą,  bo przecież kwitną bardzo długo... do późnej jesieni...


...w przeciwieństwie do słoneczników :)


A już za siedem dni ogłoszę zwycięzcę naszego LAZUROWEGO CANDY !
Bardzo jestem ciekawa komu  tym razem dopisze szczęście  :)))
Pozdrawiamy Was ciepło
dzielnie i uparcie zaklinając słońce

*

środa, 3 października 2012

Jesienne zbiory w kolorze pomarańczowym


Tropiąc jesień razem z Anią, w tym tygodniu podążamy ścieżkami koloru pomarańczowego. Oczywiście pierwsze co zaczęło pchać mi się radośnie przed obiektyw aparatu to wszelkiego gatunku grzyby. Zaczynając od tych nadrzewnych, rosnących gdzieś ponad głowami, a kończąc na jesiennych rydzach, te natychmiastowo lądują na talerzach bez zbędnych ceregieli, ino z odrobinką soli... 

W lesie ściółka bez odrobiny wody, więc każdy grzybek na wagę złota. Te najładniejsze właśnie suszą się napełniając dom wspaniałym aromatem.  Są one  w okresie przedświątecznym miłą niespodzianką dla tej części rodzinki i przyjaciół, którzy niestety nie mogli pozwolić sobie na łazikowanie po lasach z wiklinowym koszyczkiem. Wymarzyłam sobie, że doskonałym dopełnieniem owego podarunku będą własnoręcznie uszyte woreczki. Popełniłam nawet kilka takowych z aplikacjami, jednakże tym wydumanym, wciąż niedoścignionym ideałem są niewielkie woreczki z nadrukowanym, leśnym motywem. Niespodziewanie, cudownym zrządzeniem losu i dzięki urodzinowej zabawie u Ishin  będę mogła zrobić te moje wymarzone woreczki bowiem wygrałam u niej magiczny płyn do transferu wydruków na materiał!  (dziękuję, dziękuję, dziękuję! nawet nie wiesz kochana jaką mi sprawiłaś niezwykłą niespodziankę!). Ishin mieszka za granicą, u nas ten specyfik jest niedostępny, czytałam, że niektóre z Was świetnie dają sobie radę przy użyciu nitro, czy też nawet zmywacza do paznokci, ale ja jestem strasznym alergikiem i raczej nie zdecydowałabym się na taki krok... no chyba, że na dworze,  przy użyciu maseczki, ale wiadomo, jest to już nieco kłopotliwe :) A tu proszę, taki prezent! Oj, już nie mogę się doczekać  i jeszcze raz ślicznie dziękuję! 
A dalej ciągnąc temat jesienno- pomarańczowy nie może u mnie zabraknąć marchewkozbiorów, a tym samym przepysznego ciasta marchewkowego, naprawdę polecam, przepis zamieściłam w sieci jakoś w zeszłym roku O TUTAJ.
   

 Jesień również dała znać o sobie ciepłymi kolorami nowej bransoletki z muliny...

Pierwszy raz uplotłam takową o okrągłym przekroju, w sumie to żadna filozofia, wystarczy związać pierwszą i ostatnią nitkę robótki, ale przyznać muszę, że  te wstrętne mulinki plączą się wtedy po wiele bardziej ;)

A już w kolejnym tygodniu "Jesieni w kolorach tęczy" tropić będę kolor żółty :) Na dzień dzisiejszy kojarzy mi się tylko z cytryną i galaretką pigwową dodawaną do herbatki, ale zobaczymy czy znajdzie się coś, co te "kwasotki" przepędzi... 



Pozdrawiamy jesiennie
ciepło i pomarańczowo :)

*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...